Elżbieta Dzikowska / Odniesienia / fotografia

Najważniejsze: zobaczyć – mówi Elżbieta. Na maleńkiej, kilkucentymetrowej powierzchni zobaczyć zawirowania sęka, rytm słojów, ślad piły czy siekiery, dziwny naciek żywicy, jakieś wybrzuszenie, narośl, lśnienie wnętrza świeżego przekroju drzewa. I sfotografować w taki sposób, że pospolity, niedostrzegany, lekceważony fragment natury ogromniejąc ukazuje swoją niezwykłą urodę porównywalną z ekspresją obrazu malowanego. Elżbieta ma rację – najpierw trzeba zobaczyć – wymaga to jednak wielkiej wrażliwości oka i czujnej gotowości zobaczenia, w jej przypadku zobaczenia z bliska. Z bliska, czyli penetrowania świata zjawisk niewielkich, występujących powszechnie fragmentów powierzchni: kamieni, kory drzew, lustra wody, piasku. W tym świecie każdy wybrany obszar zadaje się ofiarowywać niewyczerpane bogactwo obrazów. Trzeba je tylko z niego wydobyć i ujawnić. Tylko rzeźbiarze mawiają, że w bloku marmuru zawarte są wszelkie postacie lub formy, wystarczy je tylko odkuć. Tylko w przypadku fotografii nie aranżowanej to zamknięcie zobaczonego motywu w takim kadrze, aby naturalne formy skomponowały się w nową jakość, stały się autonomiczną całością, znalazły się jak gdyby na innym poziomie wizualnej organizacji.

To przeistoczenie dokonuje się również dzięki zmianie skali – trudno dostrzegalne gołym okiem gry faktur, kształtów i barw, przeniesione na większy format ukazują swoją różnorodność, swoje napięcia, harmonie i kontrasty. Oczywiście decydujące znaczenie ma tutaj światło, ono stanowi o kolorze, o plastyce form, o gradacji blasków i cieni, o wyrazistości lub zanikaniu konturów, o oddaleniach i zbliżeniach. Wszystko to trzeba zobaczyć razem i błyskawicznie uruchomić migawkę – oświetlenie i kąt patrzenia już się bowiem nie powtórzą. Powstający obraz odrealniając rzeczywistość jest równocześnie jej dosłownym przedstawieniem, swoistym portretem tej jednej, jedynej chwili. Elżbieta fotografuje więc o każdej porze dnia i roku świadoma owej ulotności i niepowtarzalności, decydując o wyborze motywu nieomal instynktownie. Pewność jej oka i ręki wynika jednak z długich lat praktyki fotografowania i, co szczególnie ważne, codziennego obcowania ze sztuką. Historyczka i krytyk sztuki, koneserka i kolekcjonerka współczesnego malarstwa do znajdowania modeli w naturze doszła, jak sama przyznaje, właśnie przez sztukę. A fotografując z bliska odkryła zdumiewające powinowactwa kompozycji tworzonych przez naturę i przez artystów. Stąd tytuł wystawy Odniesienia znaczący zarówno odniesienia do malarstwa jak i do natury. Bo przecież autorkę inspirowało to, co widziała w tartakach, na submisjach, w składach drewna, ale także na deskach i belkach drewnianych podbeskidzkich kościołów, na ławach i sprzętach. Najważniejsze jest zobaczenie. Dodałabym, że zależy kto i jak patrzy.

 

Wiesława Wierzchowska

Skip to content